pojechaliśmy na majówkę. z rowerami. w góry.
w drodze na
z dachu sfrunął nam jeden rower.
już na
eM sfrunęła z roweru, rozpłatując sobie kawałek siebie.
(beatrycze! szpital na piaskowej górze!)
jestem miękka.
jestem kompletnie nieodporna na strach i cierpienie moich dzieci.
jestem zarazem złą matką, bo matka czwórki powiedziała, że tylko jedna część ciałą tylko jednego z jej czworga dzieci uległa kiedykolwiek uszkodzeniu.
a tu proszę.
eM z uszczerbkiem.
Miki onegdaj, gdy tylko wypuścił dwa pierwsze mleczaki, odgryzł sobie nimi język.
no, nie cały, ale na moich oczach.
nie mam więc żadnego nieuszkodzonego dziecka.
mało się boję.
o nich tak.
Ale będę się uczyła dawać im wolność i zaufanie. I przestrzeń.
i bedę się uczyła chować swoje lęki głeboko w kieszeń.
i będę je wypuszczała tylko wtedy, kiedy nie będą patrzyli.
i tylko po to, żeby zmiąć je w kulkę i wepchnąć jeszcze głębiej.
p.s. mój ojciec przez telefon: a mówiłem, żeby nie brać rowerów!
(na rowerze byłam szczęśliwa)
Kuro, czy w rejestracji szpitala siedziała Jadzia z fryzurą na Isaurę?:)
OdpowiedzUsuń