wtorek, 11 września 2012

nigdy nie mów nigdy

a że ostatnio jestem bardziej czarna niż biała, tu też rozleję garnuszek z ciemnością (motyw garnuszka zaczerpnięty ze żwirka i muchomorka. ładny, prawda?)

tak sobie czasem myślę o rzeczach, których NIGDY nie powiem moim dzieciom.
no więc NIGDY nie powiem im:
musicie to zjeść!
nie wstaniecie od stołu, dopóki nie zjecie wszystkiego (całego kotleta, surówki, jeszcze-dziesięciu-gryzów),
albo też: jak nie zjecie wszystkiego, nie dostaniecie deseru (dokładki?:))
bajka o jasiu i małgosi to nie moja bajka.

i nie mówię.

wracają z placówek, gdzie dobrze widziane jest zjeść wszystko (co bardzo rozwija kreatywność. kto nie kitrał kotleta pod ziemniakami/w kompocie/inne, nie wrzucał koledze/pani kulek chleba do zupy, nie rozpłaszczał/ugniatał, zeby optyznie zmniejszyć?). wracają, a ja przestawiam je na domowe tory.

mogę już zostawić? możesz. serio? no pewnie.
nie lubię brokuła... wiem, nie jedz. nakładam ci wszystko, a ty wybierasz.
zjem samego kotleta. dobrze. jednak ziemniaczki też zjem. dobrze. o a teraz kalafiora. dobrze.

a tymczasem moja mama:
zjedz coś.
nie dzięki, jadłam.
tak, a kiedy?
y... rano?
a co?
no...
zjedz, musisz jeść.

wiem.
już wiem.
jednak ZAWSZE, w każdej umowie, nawet ze sobą musi być coś drobnym druczkiem.
nigdy nie powiem im: musicie to zjeść*

*dopóki będą miały prawdziwy apetyt
na życie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz